31.03.2014

Anne of Green Gables






















***

Czasem w migotliwych promieniach wiosennego słońca; kiedy pomysły pączkują w wyobraźni jak wyrastające na piecu drożdże a chęć do działania wypełnia każdą komórkę ciała; zupełnie zwyczajne, znajome na wskroś miejsca przywodzą na myśl wspomnienia przeczytanych kiedyś książek, wyśpiewanych piosenek i obrazów które zapadły nam w pamięć dawno temu.

I właśnie tak, w zaniedbanej polnej dróżce i zarośniętej polance odnalazłam ulubioną bohaterkę z dzieciństwa. Spędziłam z nią cudowną, leniwą niedzielę wśród kwitnących na malutkiej kanadyjskiej wysepce drzew, przechadzając się po miękkim dywanie z wiosennej trawy, słuchając arii owadów w koronach jabłoni i wdychając cudowny zapach rozgrzanej słońcem ziemi.

Dopiero zachód słońca i narastający wieczorny chłód przywróciły mnie do rzeczywistości i przypomniały słowa Ani: "Najgorsze jednak w wyobraźni jest to, że przychodzi chwila, w której trzeba przerwać marzenie, a to bardzo boli."

***

Eng. Sometimes the shimmering spring sunlight make us remind ourselves about the books we once read, songs we sang or paintings that once were a delight to our eyes. Our imagination goes delirious with joy, and creativity gives birth to millions of new, fresh ideas; as well as the energy fills every inch of the body.

This is exactly how my Sunday resulted in such a journey in time and space, straight to the small, Canadian province where I met my favourite childhood's protagonist. We've spent the afternoon wandering among the blossoming trees, listening to the bees buzzing in the tree-tops, and inhaling the addictive scent of the soil warmed up by the sunlight.

Unfortunately the evening chill and the sunset brought me back to reality and reminded Anne's words: "But the worst of imagining things is that the time comes when you have to stop and that hurts.”



***

22.03.2014

The Awakening
















***

Nadeszło przebudzenie. Cudownie jest znowu móc całymi dniami oddychać słońcem, a wieczorami bezkarnie siedzieć na tarasie w najbrzydszym na świecie swetrze, (który jednak chroni przed zdradliwym marcowym wiatrem,) żeby przy gorącej herbacie odbywać inhalacje z nadchodzącego pomału zmroku. Bo oto nareszcie zimowa kurtyna opadła odkrywając prawdziwe piękno wiosennego teatru. Szyfony, jedwabie i ażurki pchają się z czeluści szafy, pastele motają w głowach a świat wygląda cudownie przez kolorowe szkła okularów.

Schowałam już głęboko do szuflady buteleczki korzennych, ciężkich perfum i wracam do tych najukochańszych, z którymi każde rozstanie mniej więcej w połowie września kiedy to lato ucieka gdzieś na kilka miesięcy, boli jak igiełki pierwszego mrozu które wbijają się niepostrzeżenie w bose stopy. Kiedyś udało mi się kupić Lolitę w pięknej, teatralnej edycji (takiej jak TA) dzięki której powstało tło dzisiejszych zdjęć;) Wiosna to taka właśnie Lolita, pachnie słodyczą i obietnicą, zupełnie jak lukrecja, a w głębi skrywa chłodny, oplatający szczelnie bluszcz.



***