Chcę dzisiaj o czymś Wam opowiedzieć. Już dawno nie zdarzyło mi się nic, na widok czego z rozdziawioną buzią stałabym dłużej niż pięć sekund nie wiedząc kompletnie co powiedzieć.
Rzecz dotyczy światka second-handów, na ogół nie odwiedzam innych sklepów związanych z tekstyliami. Nie mieszkam w dużym mieście, raczej przeciętnie niedużym. Królują tu małe, chińskie, śmierdzące chemią sklepiki z artykułami po pięć złotych, stoiska z badziewną biżuterią z plastiku i, a jakże, lumpeksy. Mój ukochany, istniejący już dobre dziesięć lat, którego stałą klientką jestem od lat sześciu, oferuje od lat fantastyczne szmatki w naprawdę świetnych cenach (w porównaniu na przykład z Warszawą). Jest Królem Lumpeksów, Władcą Szmat i Księciem Bibelotów. Ale ja nie o nim.
Otóż mój mały świat i całe zrozumienie dla tego miasta, gdzie za luksusową markę uważa się sklep H&M, zostało zachwiane. Powstał nowy second-hand. Stał się dla mnie podejrzanym przybytkiem już w chwili, kiedy gdzieś w warzywniaku usłyszałam "Oni tam mają drewniane wieszaki!" Pomyślałam że oszaleli, ale postanowiłam w wolnej chwili to sprawdzić.
W lokalu po dawnej szkole tańca, sklepie z odzieżą ciążową, sklepie komputerowym, i ogrodniczym mieści się teraz "Luksusowy Butik z Odzieżą Używaną." Pierwszą moją myślą po wejściu było skojarzenie z atelier jakiegoś projektanta, gdzie bogaci ludzie rozmawiają z właścicielem o swoich wymarzonych projektach. Odmalowane ściany, kolorystycznie ułożone rzeczy, które faktycznie wisiały na drewnianych wieszakach. Elegancka lada, fotel i stoliczek. Przeurocze Panie właścicielki już na wejściu zaproponowały mi kawę i ciastko. I wtedy właśnie nastąpił moment osłupienia. Grzecznie podziękowawszy, kompletnie zmieszana, rozpoczęłam oględziny.
Kolejnym szokiem były ceny. No cóż, drewniany wieszak zobowiązuje. Płaszcze po sto złotych, tuniki popularnych marek sprzed kilku sezonów w cenach niemalże sklepowych. Nagle zaczęłam współczuć Właścicielkom. Współczułam im ich zdziwienia, kiedy nastąpi moment zderzenia ich niewątpliwie wspaniałej wizji eleganckiego sklepu z kolorowymi bluzeczkami od Lipsy, z szarą rzeczywistością mojego miasta tonącego w chińskiej tandecie, gdzie średnia krajowa to dla ludzi duży luksus. Uciekłam.
Czy to ja schamiałam? Czy to moje standardy traktowania klienta aż tak się obniżyły? Czy faktycznie powinnam teraz za przeciętnie ładną ale wyprasowaną i schludnie podaną sukienkę z Atmo płacić 70 zł ale napić się kawki w miłym towarzystwie i usiąść na ikeowym krzesełku przy ścianie pomalowanej farbą z kolekcji emalii Ewy Minge? Nie wiem. Po prostu nie wiem.
***
Popełniając najdłuższą notkę w historii bloga, chcę jeszcze czymś się pochwalić. Kolaż zdjęć mojego autorstwa, które przedstawiają mojego przyjaciela, wygrał wczoraj główną nagrodę w konkursie organizowanym przez markę Vistula. Jestem bardzo dumna!:) (poznajecie mój kapelusz?;))
Tym, które dotarły do końca: dziękuję i podziwiam.
Eng. Actually what I described today is the sad stoy of my today's shopping. I'm sure you do not want to read this, so I'm leaving you with the photo of my friend that won the competition of a famous Polish brand. The photos were taken by myself, so my pride is doubled:) Hope you enjoy your weekend!